wiejski głupek
przebiera nogami tak samo
i ślady zostawia na piaszczystej drodze
nękają go czasem lęki
ale kasztany jesienne na szczęście po kieszeniach nosi
wie jak grzeje słońce wilgotnym porankiem
po nieprzespanej nocy
a zim srogich ma tyle za sobą
że byle mróz i śnieg go nie zaskoczy
to jest nasz wiejski głupek, który ma wszystko gdzieś
palec zamoczy w porannej rosie i pójdzie pod sklep
przed krzyżem modrzewiowym pochyli głowę
A później już będzie nasłuchiwał jak mija kolejny dzionek
nic nie jest tak skończone jak ostygły popiół
wczorajszego gorącego ogniska
i nic tak prawdziwe jak ból
zadany przez drugiego człowieka, ot tak z bliska
a sny wilgotne po deszczowej nocy
wiesza na sznurze z porannej tęczy
i zanim wiatr zamieni je w chmurę
taka snów kolekcja już tak nie dręczy
na nocnej wadze między wschodem a zachodem
rozważa smutki i radości
na pół je dzieli, rozgniata w proch
a w chwilach słabości zażywa w całości
i różnie bywa, kiedy wiatr tak nagle
zmienia błękit w groźną burzę
ale to tylko chwila a chwila mija
zostaje radość, bo radość zawsze jest górze
bo ja jestem wiejski głupek, który ma wszystko gdzieś
palec zamoczę w porannej rosie i pójdę pod sklep
przed krzyżem modrzewiowym pochylę głowę
a później już będę nasłuchiwał jak mija kolejny dzień
trzecia miłość
pierwsza bywa najważniejsza
taka do ostatniego oddechu
nieśmiała w gestach niewinna
odkrywająca się bez pośpiechu
wstydliwa chłopięco-dziewczęca
wciąż żądna szeptu i dotyku dłoni
wątła bywa ta pierwsza miłość
niemal wszystko co ludzkie ją rani
druga pełna zachwytu już wie
że wieczność bywa złudzeniem
szept zamienia na słów miraż
i w nieśmiałość gra z pragnieniem
rozpina pajęczynę delikatnej nici
przyjaźni, oddania i fascynacji
rozdaje karty niejasnej intrygi
nikomu w pełni nie przyznając racji
trzecia ma ten zmysł adaptacji
wie, że można być sobą i ze sobą
kokietuje bawiąc się słowami
zwykle najpiękniejszą bywa drogą
jest wędrówką do nieupartego celu
z bezpiecznie nieokreśloną metą
tajemnicza jest i pełna wdzięku
trzecia miłość jest... kobietą
tak, tak, tak… (do obrazu M J-S)
wzrok który pieści tajemnicę
przed jej ujawnieniem
ucieka do nieistniejącego
w zamyślenie
błękit bywa bezkresnym niebem
pod powieką
a słowa są jeszcze milczenia
cichą rzeką
i tylko czerwień sukni
bawi się światłocieniem
z iskrzącą linią ciała
i lubi wina smak
tak, tak, tak,
zatopionych pragnień
nie dotyka ustami
w oczekiwaniu na
najmniejszy znak
w szkle jest wszystko
co się jeszcze zdarzy
i tylko śladu szminki
wciąż jeszcze brak
a słowa to już pretekst
do zdrady i miłości
z ustami koloru wiśni
bo lubi wina smak
tak, tak, tak,
kiedy wypuszczasz powietrze
kiedy wypuszczasz powietrze ot tak bezszelestnie
i tylko po to, aby złapać następny oddech życia
jak niespokojny ptak telepie ci się to samo serce
zamknięte w kostnej klatce na początku drogi bycia
twojej drogi, którą ofiarował ci bezimienny dawca
w konkretnym miejscu na mapie tego właśnie świata
z dala od sztormów, wojen i zbiorowych grobów jeńców
szczęściarzu, wygrałeś los spod tępego toporu kata
jeszcze czas wygrałeś najlepszy i jedyny dla ciebie
niech teraz nie będzie zakładką martwą w powieście
którą pisze przypadek bezbarwnym atramentem
z erratą i epilogu schematem niezależnym od treści
kiedy wypuszczasz powietrze ot tak bezszelestnie
nie zmarnuj tego oddechu na biologię podtrzymania
niech pragnienia będą słońcem, śniegiem i deszczem
i niech uniosą cię ponad chropowatą drogę byletrwania
nie bądź jak strach na wróble, który stroju nie wybiera
albo jak kukła bez bajki w nieczynnym teatrzyku lalek
kiedy wypuszczasz powietrze – pamiętaj: grasz pierwszą rolę
w wielkim teatrze w najważniejszej dla ciebie z bajek
...w jedynej dla ciebie z bajek
o życiu i śmierci – cztery opowieści
pan Tadeusz rzeźnik z Grudziądza
co dzień w wielkiej kadzi mieszał krew
popołudniami do piwa dolewał wódki
w starym barze o nazwie „łabędzi śpiew”
a nocami coś w nim pękało bezgłośnie
pisał wiersze przy dębowym biurku
w mieście mówili - pochmurny rzeźnik
ale on nie wytrzymał tego smutku
tyle słów nie wiadomo po co
tyle dróg nie wiadomo dokąd
jedno szczęście, nieszczęście, tragedia
na śmierć i życie na chwilę miłość, komedia
obok stacji kolejowej przy brukowej drodze
zakład fryzjerski z szyldem Alegoria
zardzewiałą kłódką zamknięty, nieczynny od lat
pisali w gazecie, że to dziwna historia
jakaś miłość , rozczarowanie i zdrada
a mistrz aż do Paryża latał samolotem
wrócił wcześniej, pociąg gwizdał przeraźliwie
ona opuściła miasteczko zaraz potem
tyle słów...
miała na imię Weronika córka piekarza
w dwa warkocze do szkoły biegała boso
kiedy dorosła bułki złote piekła i rogale
oczy miała piękne i długie czarne włosy
i ten tragiczny poranek pełen dymu
w popiół zamienił rozkwitający kwiat
nikt nie wie co się stało, nie ma piekarni
tylko pamięć i zamknięty pięknooki świat
tyle słów...
poznali się na poczcie, on był z daleka
a ona z okienka: wpłaty i wypłaty
to była miłość od pierwszego spojrzenia
chociaż plotkowali, że był już żonaty
i tak upijali tą miłość do końca lata
planowali wieki, on przynosił jej róże
uśmiechali się ludzie ale on zniknął
wypaliło się i zgasło coś na białym sznurze
tyle słów...
między
między radością a chwilą, kiedy zaczynasz się śmiać
między smutkiem a momentem, kiedy powstaje pierwsza łza
między niepokojem, a troską o drugiego człowieka
Tym rozsądnym spokojem a niecierpliwym czekanie
między tym, co się już stało zanim mogło się stać
między tym, co zabolało zanim ból wykrzywił twarz
między uderzeniem serca, a momentem, kiedy zaczynasz się bać
i czekasz niecierpliwie na kolejny serca znak
między tym wszystkim bywajest cały wielki świat
nieskończoność jak chwila
aby cokolwiek mogło się stać
między wierszem, który przez przypadek przyszedł na świat
a tym przypadkiem, który zdarzył się aby wiersz mógł się stać
między ostatnim człowiekiem spotkanym po drodze
a drogą, która każdemu mierzy jego własnej drogi czas
między poranną kawa, a tą chwilą, kiedy czujesz, że jest właśnie tak
że warto było wstać i otworzyć drzwi aby oglądać świat
między przyjaźnią a zwykłym ja, kiedy można nic nie mówić
słuchać ciszy i w tym samym momencie się śmiać
między tym wszystkim bywa
jest cały wielki świat
nieskończoność jak chwila
aby cokolwiek mogło się stać
dokąd ucieka miłość kiedy już odchodzi
dokąd ucieka miłość kiedy już odchodzi
z nieprzespanych nocy, z rachunków sumienia
zabiera krztynę tego, czego już nie zwróci
zostawiając w zamian płowiejące wspomnienia
z bagażem żalu i złości, których była świadkiem
niemych dni aż do bólu i zatrzaśniętych drzwi
rosnącej samotności pod wspólnym dachem
i tych smutków kradnących spod powiek sny
pewnie odchodzi niedaleko dając sobie szansę
bo żal wielki i szkoda tylu pięknych wspólnych dni
nie pierwszy już raz, zagląda w okna i jeszcze czeka
bo powroty bywały ale sny nie chciały się już śnić
a kiedy cierpliwość z nadzieją zaczynają z niej drwić
jak niechciany sublokator czuje się niepotrzebna
odchodzi, bo tutaj i tak nie można już zrobić nic
nie uda się nikomu wskrzesić ognia z tego drewna
przez czas jakiś pewnie się szwenda po bezdrożach
później bierze urlop albo L4 - chociaż nie czuje się chora
a kiedy odpocznie, przemyśli i nabierze sił, to wracaby w trochę innej konstelacji zacząć wszystko od nowa
prośba (modlitwa bez określonego adresata)
chleba naszego i powszechnej miłości
za każdymi drzwiami
gorącej herbaty z łyżeczki radości
w kubku z żółtymi kwiatami
głowy jasnej i uśmiechu dnia
pośród słabości
iskierki nadziei i bezpiecznego cienia
na pustyni samotności
i takiego pejzażu
żeby na wszystkie strony świata
i takiego wiatru
żeby zawsze ciepłem bratał
i takiej ciszy
żeby nie budzić niepokoju
i takiego chleba
żeby nie brakło nikomu
i takiego pejzażu
żeby na wszystkie strony świata
i takiego wiatru
żeby zawsze ciepłem bratał
i takiej ciszy
żeby nie budzić niepokoju
i takiej miłości…
za każdym progiem
październik
masz złote pajęczyny we włosach
październik plącze babim latem
błękitne niebo w twoich oczach
bywa tymczasem… (tymczasem)
tymczasem już parują łąki
z ziół dojrzałych zapachem
ścieżki wilgotne donikąd
słońce rozciąga cienie pod lasem
na kolejny dzień przerzucam duszę
z całym bagażem niepewności
po północy wciąż planuję trwanie
przeliczam puls na oddech
nic się nie kończy naprawdę trwa
takie same lęki, ale jednak
po drugiej stronie nocy otulone
w nadzieje zawsze święte
masz dłonie chłodne wiatrem (spójrz)
liście tańczą na drodze
powietrze gęstnieje złotym światłem
a tutaj… wciąż jeszcze
wędrują ptaki korowodem
dzień się budzi spóźniony
wino poważnieje nieśmiałe
na strychu znów zamieszkały anioły
na kolejny dzień przerzucam duszę….
październik II
a my jak te ptaki zmoknięte
niedokończone letnie wiersze
wypatrujemy jasnego ziarenka słońca
szukamy słów by…
by nas nie porwał wiatr, który kradnie liście
by nas nie zmogła mgła, która kontury zaciera
by nie zabłądzić w ciemnościach, kiedy nam przyjdzie
między dobrem a złem wybierać
jak cienie spóźnionego poranka
jasne myśli z czarnej kawy
powoli odtajemy z kryształków szronu
rozmawiamy by…
by nas nie porwał wiatr...
piosenka na urodziny (Jackowi Borowiczowi)
nie wiem nawet ile masz lat przyjacielu
przecież znamy się od pieśni do pieśni
czy masz problem z myślami czy z alkoholem
czy zasypiasz spokojnie jak dziecko
i czy sny, które czasem budzą nad ranem
z kroplą potu zimną jak wodospad strachu
kolorowe są czy też czarno - białe
zapisujesz je, czy zapominasz od razu
i czy też nie chce Ci się już chodzić na wojenki
machać szablą czy pióra ostrą stalówką
ale wciąż chce Ci się jeszcze pisać piosenki
i rozsiewać ziarna słów z nadzieją, że wykiełkują
pewnie wiesz już, że nie naprawi świata wielka armia
tylko udowodni światu, że ma rację
radykalizm jest dla poezji hańbą
myśli potrzebują przestrzeni a nie kształtu
i jeszcze nie zawaham się zapytać o miłość
bo ona zawsze chodzi gdzieś po drodze
czy zagubiła się może we mgle na bezdrożach
czy też przez most każdy przeszła na drugą stronę
teraz już mogę życzyć Ci wszystkiego dobrego
i wypić za Twoje zdrowie
trzymaj się pieśni mój przyjacielu i kolego
w nich zawsze jest prawda i człowiek
i niech za każdym kolejnym zakrętem drogi
dopada Cię ten zachwyt odkrycia
bo najpiękniejsze jest to, co jeszcze niepoznane
i sami możemy to dopasować życia
papierowe stateczki (Donatowi Kamińskiemu)
papierowe stateczki na wodzie
jak alegoria codziennych spraw
myśli które wypuszczasz co dzień
a ta woda, to po prostu czas
płynie zawsze w tę samą stronę
a stateczki mają różny kształt
ze świeżych przemyśleń złożone
odpływają z tym nurtem w dal
kiedyś taki jeden stateczek
nie odpłynął tylko poszedł na dno
pewnie błąd w sztuce składania
albo jakiś inny poważny błąd
a ty uparłeś się, że to nie prawda
i że myśli twoich był godny
że tak miało być i basta
i mówisz, że to był statek podwodny
trzy noce i trzy dni
to już trzy noce i trzy dni
jesień nie odpuszcza za starym sadem
może odwiedzisz mnie ty
a może ja stąd wyjadę
ostatni księżyc października
zatrzymał zegar na ścianie
tych paru wierszy wciąż unikam
milczą jeszcze nienapisane
jesień, jesień
byle wystarczyło jej do wiosny
tej zasnutej dymem
strojnej w błękity i złota
w jarzębinowych koralach
z gasnącym ogarkiem dnia
byle wystarczyło jej do wiosny
z przystankiem na święta
noworocznym bólem głowy
ze śnieżną szarlotką
rozciągniętej zimy
aż po umierające przesilenie
byle jej wystarczyło, bo inaczej
pijaństwo tylko i zatracenie
ile to już nocy i ile dni
jesień odeszła ze złotem
ty nie przyjechałaś a ja
zostałem sam na potem
w ciemności nowiu próżno liczę godziny
które odchodzą na wpół niechciane
tych paru wierszy wciąż unikam
niech zamilkną nienapisane
jesień, jesień
byle wystarczyło jej do wiosny....
list, którego nie napisałem
list, którego nie napisałem
wrócił niedoręczony
z adnotacją urzędu
adresat nieznany, nieznaleziony
pachniał konwalią i podróżą
nieotwarty, nieprzeczytany
z atramentowym inicjałem
list, którego nie napisałem
tajemnica w kopercie
której nikt nie zakleił
ulica, niewielki numer
w mieście pełnym ludzi
miłość zamknięta w słowach
nieśmiałe wyznanie
nadzieja i czekanie
na najmniejszy szmer za drzwiami
list, którego nie napisałem
nie skrzywdzi nikogo
niechcianym zdaniem
nieistniejącym donosem
łzy nie uroni
tragedią w kopercie
nie rozśmieszy banałem
list, którego nie napisałem
tabletki od duszy (Krzyśkowi Homańczukowi)
tabletki od duszy nie mają smaku życia
oszukują absencję codzienności
matowe jak dzień, bezsenne jak noc
mówisz: alkohol – jest jeszcze alkohol
zawsze jest na dnie samotności
bilet czasowy na wieczorną podróż
a już raz zgubiłeś się w wielkim lesie
na rozstaju dróg oczywistych
bo okoliczności zbiegły się bezlitośnie
teraz kiedy składasz receptę w samolot
i szybujesz po orbicie schronu
nie zapominaj, że nie masz spadochronu
tam dokąd lecisz nie ma odwrotów
i możesz zabłądzić
w nieskończonościach
strach na wróble
w szczerym polu nieszczery świat
stary kapelusz i jakiś łach
zbity z dwóch żerdzi krzyż
dwie sztywne ręce i więcej nic
kazali bym tu stał
ci którzy dali mi na imię strach
a ja tak bardzo bym chciał
wierzyć, że to tylko chwilowy stan
życie jak życie nie moja sprawa
tkwię tutaj przecież dzień i noc
liczę księżyce i płaczę z deszczem
bo nic mnie tutaj nie spotka więcej
a ja marzenia też mam
chciałbym przez chwilę jak ten ptak
idea fixe - to nie tak
wzbudzam w nich tylko niepotrzebny strach
to nie jest żadna frustracja
ani też skarga na podły los
nie czuję głodu nie czuję zimna
nie muszę dbać o pełny trzos
i tylko planów nie mam żadnych
bo wiem, co mnie jutro czeka
może to mekka a może eden
żaden to raj – zwykła makieta
a ty się na mnie nie patrz wrogo
i nie kpij z niemodnego stroju
ja jestem tylko postrachem sadu
albo odmieńcem w szczerym polu
pomyśl o szczęściu, które ci dano
ot tak przypadkiem, jak mi mój los
może cię ciąży a może unosi
ale możesz zawsze zmienić coś
a ta niepewność jutra i chwili
która tak często kulą u nogi
nie jest ciężarem, ale nadzieją
na nowe nieodkryte jeszcze drogi
ja już przegrałem bez cienia walki
a tyle chciałbym wykrzyczeć jeszcze
teraz już milczę i nie złowieszcze
bo tylko strachem na wróble jestem
Dymny
demony nazbyt niespokojne
ty masz tutaj gwoździe, młotek
zanim utkniesz gdzieś na dobre
zbuduj tratwę i płyń z prądem
wódkę wypij więc na szczęście
bo noc bywa czarna, głucha
anioł śmierci z duszą zatrutą
pieśni Twojej nie wysłucha
a ty tam kumie życie bierz
tylko nie mierz na zamiary
a ty tam kumie życie bierz
bo życie trzeba brać za bary
niech nie zwiodą cię anioły
szatańskie one i pańskie
bo choć święte, to – potwory
na twe serce mają chrapkę
niebanalne czas, kryształowy zdrój
pieśnią tryska w kabarecie
taka to podróż jak Ikara lot
albo komediodramat o poecie
bo ćma do światła leci uparcie
aby anielskie skrzydła spalić
ty jak Dedal nad niemocą
by żywot człowieczy ocalić
a ty tam kumie życie bierz
tylko nie mierz .....
miłość bywa przeznaczeniem
życie zaś jest sztuką wielką
tutaj teraz i na wieczność
czarodziejską staje się piosenką
pejzaż z horyzontem nadziei
i wiarą, że jeszcze się uda
przecież mogłeś zrobić wszystko
mogłeś nawet zrobić cuda
a ty tam kumie życie bierz
tylko nie mierz .....
list w niebieskiej kopercie
nie zawsze byłeś i sprzymierzeńcem
bo w próżności utopiłbym serce
nie zawsze byłeś mi przyjacielem
chociaż kiedy prosiłem, to o niewiele
ale też nie słyszałeś nigdy skarg
nie pytałem, dlaczego właśnie ja
więc bądź mi po prostu siłą
myślą ulotną i nadzieją
co by się jeszcze nie zdarzyło
pozwól wierzyć, że najważniejsza jest miłość
wybrałem drogę jedną z wielu
taką bez nazwy i konieczności dotarcia do celu
ślady, które zostawiam nie są drogowskazem
ani sugestią, moją marszrutą ani też nakazem
chcę tylko by były moimi śladami
jak cieśli znak na drewnianej bali
więc bądź mi po prostu siłą
myślą ulotną i……
i jeszcze modlitwa, ta pierwsza święta, najważniejsza
dobrze mi znana lecz niekoniecznie niezbędna
tyle już razy z nadzieją powtarzana w potrzebie
ja mam dość własnych słów – słów dla Ciebie
na tym kończę, kłaniam się nisko, przesyłam ukłony
niebieska koperta, adresat znany, adres nieokreślony
Kliknij, aby edytować treść...